niedziela, 21 lutego 2016

Walka o długie włosy cz. 1 Moja historia

Nowy sprzęt, nowa motywacja. Nareszcie korzystanie z laptopa nie kojarzy mi się z męką. Jednak do rzeczy...


Dzisiaj oficjalnie muszę się przyznać. Jakiś czas temu olałam całkowicie sprawy włosów. Teraz żałuję, niestety moje włosy z natury są po prostu nijakie, a ograniczając się tylko do używania byle jakiego szamponu stają się sianem. Nieznośnym, nadmiernie elektryzującym się w okresie zimowym, sianem.
Kolejną zbrodnią był powrót do farb drogeryjnych, najczęściej z niższej półki cenowej, zdecydowanie nie są to farby dla mnie, jeżeli chodzi o częstsze stosowanie, niestety. Dodatkowo skóra głowy też ucierpiała.
Także, z tego wszystkiego zdecydowałam się na cięcie. Oj, nie jakieś super dramatyczne, na to nie byłam gotowa (zaraz wytłumaczę dlaczego). Więc tak z około 71cm długości włosów, zostało 55,5cm. Te 71cm, to był już tylko smętny ogonek (pewnie tarczyca i nadmierne wypadanie żniwo swoje też zebrała). Wiem, że powinnam skrócić je jeszcze bardziej, ciągle końcówki nie są takie jakie bym chciała. Jednak chęć posiadania dłuższych włosów jest silniejsza. Prawdopodobnie wywodzi się to z tego, że jako dziewczynka nigdy tak na prawdę nie miałam dłuższych włosów. Mam tylko jedno zdjęcie, gdzie blond warkocz sięga za łopatki. Jednak moja mama preferowała cięcie "na boba" zazwyczaj do linii podbródka, nie ukrywajmy, mniej roboty z nimi było. Gdy czytam, słyszę, że większość dziewczynek do I komunii miała zapuszczane włosy, które sięgały talii, po czym je ścinały i żałują. Nie mam tych dylematów, ja wtedy najdłuższe włosy miałam do łopatek. Zakręcone przez noc na papiloty, w dniu I komunii sięgały do ramion. :) I tak jakoś to szło, że włosów jakoś nigdy specjalnie nie zapuszczałam, a nawet w liceum było mocne ścięcie... Później sobie rosły bo rosły, aż pewnego dnia zobaczyłam jak smętnie wyglądają. Więc postanowiłam się za nie wziąć, zregenerować i zapuścić... wiecie jaki przeżyłam szok, gdy okazało się, że mogę mieć włosy dłuższe niż 'do łopatek' i wyglądały całkiem w porządku? :)
inna nazwa - zdjęcie pochodzi z mojego nieprowadzonego już stricte włosowego bloga ;)
Sierpień 2012 utwierdził mnie w przekonaniu, że TAK TO MA SENS - moje włosy wcale nie muszą być niekształtnym sianem!

Stres, pośpiech, lenistwo, tarczyca, lenistwo, a i jeszcze raz lenistwo. Czas wziąć się w garść, bo wiem, że moje włosy mogą wyglądać lepiej niż teraz wyglądają. Tak więc, przyrost i jakość!
Na dzień 21 lutego 2016r. jest 55,5 cm długości.
Aktualnie uspokajam skórę głowy: głównie olejek salicylol i szampon vichy dercos. Widzę dużą poprawę, więc od marca, czas na jakąś ciekawą "kurację" na przyrost. Na pewno dam znać - co to będzie we wpisie! Jest to idealna opcja porównywania wyników i motywacja do dalszego działania! :) 

2 komentarze:

  1. Też jestem leniwa... dodatkowo mam ten problem, że jak moje włosy są za długie to zaczynają się strasznie niszczyć. Pomimo dbania i podcinania :<

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem na etapie zapuszczania wlosow po scieciu irokeza i pozniej kilku akcji z farbami. Podaj / opisz na blogu kuracje na przyrost

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde słowo. :)