poniedziałek, 29 października 2012

Halloweenowy deser...

Czyli PANNAzCOTTA w domowej bardzo prostej wersji. Nie potrzeba specjalnie kupować lasek wanilii by cieszyć się śmietankowym smakiem. Chociaż wiadomo co oryginał to oryginał, ale jak się nie ma co się lubi, to... no właśnie, używa się prostszych metod. :)

500ml - śmietany 30% lub 36% (taka do ubijania)
1,5 łyżeczki żelatyny + 2 łyżki zimnej wody
cukier waniliowy  (lub wanilinowy)
40g cukru

Żelatynę moczymy w dwóch łyżkach zimnej wody. Śmietanę wlewamy do garnka, wsypujemy oba cukry i gotujemy. Od chwili zagotowania, zmniejszamy ogień i gotujemy tak około 10 minut (warto często mieszać, aby śmietana się nam nie przypaliła). Po 10 minutach zestawiamy garnek z ognia, dodajemy namoczoną żelatynę i dokładnie mieszamy. Następnie rozlewamy do filiżanek/ramekinów/foremek, czekamy aż ostygnie. Po ostygnięciu wkładamy do lodówki na kilka godzin. Najlepiej na całą noc. Aby wyjąć naszą pannę naczynie z nią wkładamy na chwilę do ciepłej wody (żeby łatwiej było nam ją wysunąć z foremki). :)
Z podanych proporcji wyszły mi 3 pełne filiżanki, ale są tak śmietankowe - że pełna filiżanka to było za dużo jak na jedną porcję. Następnym razem rozleję do 4, albo nawet i 6. Także warto zrobić nieco mniejsze cotty i ewentualnie brać dokładki, niż 'zaśmietankować' się na śmierć. :)

Zaraz, zaraz, gdzie tu halloween? Ano właśnie, do naszego deseru, warto podać kontrastujący krwisty, nieco kwaskowaty sos. Można pokusić się o zrobienie własnego... Ja zwróciłam się do Wampirki po to, aby udostępniła mi nieco domowego soku malinowego, pfu, znaczy się krwi.


Gdy już się zgodziła, mogliśmy spokojnie delektować się smakiem wampirzego deseru, który powoli wciągał nas w klimat duchów, upiorów i nocnych zmór.

czwartek, 25 października 2012

Nie ma to jak dom...

Ano właśnie, ja domem nazywam dwa miejsca. Jedno w którym mieszkam z chłopakiem, a drugie to dom rodzinny. Mimo, że dzieli je około 60-70km w rozmowie ciężko czasem wyłapać o który dom mi chodzi. W końcu są dwa, ale te dwa zawsze będą dla mnie domem. :)
Takim wstępem, przejdę dzisiaj do wystroju. Nie mogę całkowicie zmienić wyglądu mieszkania (wynajmowane niestety), ale staram się dodawać jak najwięcej swoich akcentów. Dość często zmieniam drobne elementy, bo uwielbiam je tworzyć!
Dzisiaj pokażę Wam jak wykorzystałam bukiet z którego większość kwiatów już nie wyglądała kwitnąco, a szkoda było mi wyrzucać. W końcu był to prezent urodzinowy którego nie chciałam się za szybko pozbywać. ;)

Świeczniki! Uwielbiam świeczki, świeczniki, kominki, domki i inne tego typu rzeczy. Tak więc bukiecik przekształcił się w żywą dekorację na stół. :)

  A żeby dodać trochę blasku, listki i płatki kwiatów (również nie są sztuczne) pokryłam brokatem.

Mała zmiana, a odświeżyła nieco salon. Teraz czas wykombinować coś nowego. Ponieważ niedługo znowu będę cieszyć się świeżymi kwiatami. Mój 'kaktus bożonarodzeniowy' (pod taką nazwą kupiłam go kilka lat temu w biedronce) wypuścił pełno pączków! Dwa razy w roku mu się zdarza zakwitnąć i nigdy mnie nie zawiódł . Kwiatków, a właściwie jeszcze pąków - jest jak zawsze od groma! :)

niedziela, 21 października 2012

Panda, pandzie nierówna... :)

Dlaczego nierówna? Bo ciężko na każdym paznokciu wyczarować takie samo cudo. Miałam dylemat - koty, czy pandy... na szczęście sam się rozwiązał poprzez ubranie zielonego sweterka. Zielony - No tak bambus, a bambus = panda. Tak więc stworzyłam pando-bambusowy manicure. Nierówny, ale jakże słodki! Jak na pierwszą próbę, myślę, że wyszło całkiem okej. Dobrze, nie będę udawać - byłam zadowolona z niego niesamowicie! Pół wieczora chwaliłam się nim znajomym, co rusz zerkając na wesołe stworki i uśmiechając się pod nosem. Oczywiście mój TŻ szybko to wyłapał i równie często śmiał się ze mnie i mojej rodzinki pand, którą tak bacznie obserwuję. ;)

 Te zielone "ciapki" to według mojej wyobraźni bambusy. Ja wierzę w to, że to bambusy! ;) 

 Tutaj zarówno prawa jak i lewa ręka. Wow! Co do malowania lewą ręką - niesamowicie mi się trzęsła, co najmniej jakbym zdawała jakiś ważny test, czy egzamin. Napięcie w powietrzu jakie towarzyszyło mi przy celowaniu pędzelkiem było tak gęste, że można było je kroić nożem.


Swoją drogą długo zastanawiałam się czy wrzucić zdjęcie mojego wieczorowego "outfitu". Niby nic takiego, strój na zwykłe wieczorne wyjście ze znajomymi. Jednak... czemu nie?
Niestety nie mam zbyt dogodnego miejsca do robienia zdjęć całości, a aparat jest jaki jest. Jednak widać kolor bambusowego sweterka! :D

I gratisowo, mój prywatny facebookowy hit.
Nawet pandy jedzą czasem w KFC! :D

Swoją drogą, muszę chyba kupić sobie 'sondy' do zdobień (chyba tak to się zwie), bo spodobały mi się takie wesołe paznokcie. Obecnie operuję jedynie pędzelkami z lakierów i wykałaczkami... ^^

Pozdrawiam i trzymajcie się cieplutko, bo ostatnio choroby łapią szybko. :)

piątek, 19 października 2012

Zimno, ale przecież słońce...

Ano właśnie, na zewnątrz cieplutko, słońce świeciło mocno, a ja czuję od wewnątrz zimno. Oby to nie zapowiedź jakieś choroby, niedawno dopiero wyzdrowiałam przecież. Nie lubię chorować. Chociaż pamiętam jeszcze czasy gimnazjalne, gdy celowo chciałam zachorować i nigdy mi to nie wyszło. Potajemne odmrażanie tyłka na śniegu w samej piżamie, umyta głowa i otwarte okno. Znacie to? Żadna z powyższych metod nie sprawiła, że byłam chora. Wręcz przeciwnie, na drugi dzień po takiej "kuracji" zawsze czułam się rześko i świeżo. Huh, ironia losu. Jednak czasy się zmieniły i teraz nie lubię i nie chcę chorować, a jakoś szybko mnie te wirusy łapią. Kolejna ironia losu?
No nic, co jest najlepsze na "wewnętrzny mróz" i nieco przygnębiony humor? Kawka, herbatka i czekoladka! Bądź jakieś zamienniki. Ja pokażę mój dzisiejszy zestaw rozgrzewająco-rozweselający.
Cappuccino waniliowe i przepyszne ciasteczka z pudełeczka Hello Kitty! Po prostu pyszne kruche maślane ciasteczka z mleczną czekoladą, a do tego te pocieszne wzorki. A jak już zjemy całą zawartość pudełka... zostaje samo śliczne opakowanie. Ciasteczka dostałam od brata i bratowej mojego chłopaka z ich wyprawy do Niemiec. Nie wiem czy są gdzieś dostępne w Polsce (jeżeli tak i wiecie gdzie, dajcie znać!). Tutaj wszystkie dostępne postacio-ciastka. ;D

Omnomnomnom. Którego herbatniczka wybieracie?
Porcja sweetu na dzisiejszy dzień, częstujcie się i trzymajcie ciepło! :)

środa, 17 października 2012

Szybko, łatwo, smacznie - Szarlotka sypana!

Nie jest to właściwie blog kulinarny, ale pewnie co jakiś czas będą pojawiać się przepisy. W końcu to ta kolorowa część życia. Uwielbiam gotować i piec. Od repertuaru dań azjatyckich po australijskie (chociaż nie ukrywam, głównie goszczę te azjatyckie, omnomnom). Ostatnio opanowała mnie moda na zdrowe i dietetyczne jedzenie (bo nie ma to jak zrobić ciasto zawierające trzy razy mniej kalorii niż zwykle). Mimo, że nie muszę się odchudzać i tego nie robię, to zrobienie i zjedzenie takiego dania cieszy mnie podwójnie. Nie ma to jak zrobić coś dobrego dla siebie - w końcu z tego również składa się życie. Odbiegłam od tematu. :)

Dzisiaj przepis który ostatniego czasu podbił serce mojej rodziny i znajomych z pracy mojego TŻ (Towarzysza Życia ;D). Nie jest on z tych stricte dietetycznych, ale za to bardzo smaczny i nie wymagający wielkich poświęceń w kuchni. Ta da da SZARLOTKA SYPANA :)

Składniki (szklanka ma 250ml):
1,5kg jabłek (waga przed obraniem)
1 szklanka mąki tortowej
1 szklanka kaszy manny
3/4 szklanki cukru (jak dla mnie odpowiednia ilość, chyba, że użyjemy bardzo kwaśnych jabłek, to można dodać więcej, ale myślę, że nie więcej niż niepełną szklankę)
100g masła 
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu

Wykonanie: Najdłuższa część - czyli obrać jabłuszka i zetrzeć je na tarce (duże oczka). Zostawiamy, aby nieco puściły soki, w tym czasie zabieramy się za resztę. Mąkę, kaszę, cukier, proszek do pieczenia wsypujemy do miski i mieszamy razem. Teraz wracamy do jabłek, odciskamy je z nadmiaru soku (nie musi być tak dokładnie jak sokowirówka ;)) dodajemy łyżeczkę cynamonu i mieszamy. Włączmy piekarnik (190stopni, grzałki góra-dół). Teraz czas na zabawę. Dół tortownicy wykładamy papierem do pieczenia. I wysypujemy 1/3 suchych produktów, na to nakładamy 1/3 połowy masła i połowę naszych jabłek. No i dalej na warstwę jabłek - połowę pozostałych suchych produktów, połowę pozostałego masełka i resztę jabłek. Na koniec już tylko resztę suchych produktów i masło. W jaki sposób położyć masło? Ja po prostu bardzo cieniutko je kroję i rozkładam.
Ma to wyglądać tak: suche-masło-jabłka-suche-masło-jabłka-suche-masło.
Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 190 stopni na około godzinkę (zależy od piekarnika).


Tak to mniej więcej wygląda. Zdjęcia zaczęłam robić już po dodaniu pierwszych warstw, ale widać mniej więcej o co chodzi. :)
Co do wielkości tortownicy, moja ma 23-24cm, ale robiłam też w takiej która ma około 27cm, ciasto wyszło po prostu troszkę niższe i nieco krócej w piekarniku siedziało. :)
Po odczekaniu wyznaczonego czasu i rozprowadzeniu się zapachu szarlotki po całym domu, wyciągamy i...


Otrzymujemy takie o to delikatne w smaku ciasto. Smaczne zarówno na ciepło (solo, z lodami, albo bitą śmietaną) jak i po ostygnięciu. :)
Dodam jeszcze, że po wyjęciu z piekarnika warto chwilę odczekać, późnej odkroić nożem boki ciasta od tortownicy i dopiero ją zdjąć. :)

W planie mam kilka halloweenowych deserów, jak i tych nieco słodszych wizualnie. Co wyjdzie, zobaczymy. Moje plany tak szybko ulegają zmianie, a może i przypałęta się jakieś słodkie rozdanie...

Miłego dnia wszystkim! :D

niedziela, 14 października 2012

Serdecznie witam :)

Witam na moim blogu. Nie jest to mój pierwszy twór, tak więc jeżeli interesują was stricte włosowe sprawy, zapraszam na http://o-wlos.blogspot.com. Co więc będę zamieszczać tutaj? Sprawy życia codziennego pod nieco słodszą odsłoną. Tak, czasami brakuje mi nieco kolorów. Od tego jest właśnie ten blog, aby je uwieczniać i w razie szarugi do nich wracać. :)

Pozdrawiam wszystkich i jeśli masz bloga - śmiało przedstaw mi go. Podglądanie blogowego życia innych to część mojego planu dnia. ;)))